Drony, polska specjalność z Gliwic, nie mają sobie równych w Europie [ZDJĘCIA, FILMY]

Czytaj dalej
Paweł Pawlik

Drony, polska specjalność z Gliwic, nie mają sobie równych w Europie [ZDJĘCIA, FILMY]

Paweł Pawlik

Bezzałogowce z gliwickiej fabryki służą w polskiej armii od kilku lat. Produkcja najlepszych dronów w Europie objęta jest ścisłą tajemnicą. Do drzwi firmy pukają odbiorcy z każdego zakątka na świecie

Dronów nie kupimy w serwisie aukcyjnym ani sklepie z elektroniką. Żeby taką maszynę mieć, konieczna jest koncesja - taka jak na obrót bronią. Bo drony gliwickiej firmy Flaytronic to broń. Opatentowana, technologicznie zaawansowana, biorąca udział w misjach NATO, potrafiąca automatycznie śledzić ruchome obiekty. Takie cuda techniki potrafią konstruować jeszcze tylko Amerykanie i Izraelczycy. Ale w Europie prym wiedzie firma z Gliwic, od połowy września z certyfikatem producenta statków powietrznych specjalnej kategorii przyznanym przez Urzędu Lotnictwa Cywilnego. Gliwicka firma jest pierwszym w tej części świata producentem z takimi uprawnieniami. Przyznanie uprawnień i tym samym objęcie produkcji państwowym nadzorem oznacza, że ich konstrukcje muszą spełniać wyśrubowane normy, takie jak samoloty załogowe.

Jednym słowem… nic się nie zmieni, bo Flaytronic mimo krótkiej historii, to doświadczony gracz. Ich drony z biało-czerwoną szachownicą na skrzydle latają od czterech lat. Pierwsze dostawy na kilkadziesiąt sztuk armia odebrała w 2010 roku. - Do polskiego wojska dostarczyliśmy 12 zestawów. Zestaw to 4 samoloty z całym wyposażeniem. Samoloty były na misjach w Afganistanie, gdzie operowały w skrajnie trudnych warunkach - mówi Grzegorz Krupa, prezes zarządu firmy.

Bezzałogowce z Gliwic powstają w zakładzie produkcyjnym przy ulicy Kopalnianej. Wszystko tu tworzone jest za pomocą najnowocześniejszej technologii. Produkcja przypomina manufakturę luksusowej marki samochodów na zamówienie. Większą część zajmują pomieszczenia biurowe, gdzie wykonywane są szczegółowe badania nad tworzonymi produktami.

- Zdjęć proszę nie robić, dostanie pan później materiały - słyszę, gdy próbuję wyciągnąć aparat fotograficzny. Produkcja gliwickich dronów, to pilnie strzeżona tajemnica. Powód? Firma patentuje swoje wynalazki, sprzedaje technologie i awionikę nie tylko do narodowego odbiorcy. Wszystko, co tu powstaje, objęte jest więc tajemnicą. Zresztą, trudno sobie wyobrazić podobne zdziwienie podczas wycieczki po zakładach amerykańskiego Boeinga czy rosyjskiego Suchoja.

Jak to się stało, że samoloty z Gliwic zawojowały rynek? Droga na szczyt przypomina scenariusz hollywoodzkiej produkcji filmowej. - Nasze pierwsze konstrukcje sprzed ośmiu lat testowaliśmy w... ogródku. Mieliśmy furgonetkę, która robiła za nasze przenośne centrum badawcze, a za przyrząd do testowania stabilizacji kamery służył kij od szczotki i krzesło obrotowe - mówi Krupa. Dziś firma ma własny budynek na płycie lotniska w Gliwicach, a zamiast kija od szczotki maszynę wartą pół miliona. Jednak, jak przyznaje szef gliwickiego potentata, firma to przede wszystkim ludzie. - Trudno wymienić wszystkich, ale bez wątpienia nietuzinkową postacią jest Wojtek Szumiński, nasz główny konstruktor i najlepszy inżynier, jakiego znam. Piotr Plachetka to były członek kadry narodowej w modelarstwie lotniczym. Piotr jest mechanikiem i obsługuje obrabiarki - wylicza. Część załogi pracowała w bielskiej dolinie lotniczej, przy produkcji szybowców. "Pracowała", bo bielski przemysł zbankrutował. Zdolni inżynierowie chętnie więc zmienili pracodawcę. Reszta obecnej (składającej się z osiemdziesięciu osób) załogi to głównie absolwenci Politechniki Śląskiej.

- Znakomita większość zaczynała pracę zaraz po studiach, albo jeszcze na ostatnim roku. Staramy się łowić ludzi, którzy interesują się lotnictwem i nowymi technologiami - mówi Krupa. Właśnie takie osoby spotykam w kolejnych pomieszczeniach - każde odpowiedzialne za kolejne etapy produkcji. W jednym z nich, gdzie malowane są stateczniki dronów podnoszę leżące na stole skrzydło. Jak się okazuje, waży nie więcej niż paczka chusteczek higienicznych. Przechodzimy przez kolejny pokój, w którym kilkanaście osób wpatruje się jednocześnie w dwa monitory znajdujące się przy każdym stanowisku. Na ekranie ciągu liczb - istny matrix. - Widzą szefa, więc pewnie facebooka wyłączają - próbuję zażartować. - Tu pracują ludzie, którzy dostają oferty pracy z facebooka czy googla - słyszę w odpowiedzi.

Niestety, nie wszystko rysuje się w różowych kolorach. Obiecane kontrakty z Ministerstwa Obrony nie są realizowane. Firma więc w pełni nie wykorzystuje swoich możliwości. - Możemy działać na większą skalę, ale problemem są finanse. Jeszcze kilka lat temu politycy mówili, że specjalnością Polski staną się samoloty bezzałogowe. Tymczasem zamówień z MONu jest niewiele, a co do przyszłości nie ma konkretów - mówi szef firmy. To problem, bo firma nastawiona jest głównie na współpracę z wojskiem. Takie założenie legło u podstaw pomysłu. - Zawsze możemy się przestawić i produkować nocniki. Z takim zespołem możemy robić każdą rzecz. Ale czasem się wydaje, że po prostu tego szkoda - mówi Grzegorz Krupa.

Flaytronic szuka alternatywnych rynków zbytu. Prawnych ograniczeń nie ma, więc firma nie ogranicza się do rodzimego rynku. Czy potencjał doceniają inni? - Uczestniczymy w wielu przetargach. Nasze systemy prezentowaliśmy na całym świecie. W kilku krajach Azji, Afryce, Ameryce Południowej, Północnej i wielu krajach w Europie. Możemy i chcemy sprzedawać. Oczywiście zachowując pełną odrębność w stosunku do tego co robimy dla polskiego wojska. Co decyduje o tym, że jeszcze firma nie sprzedaje za granicę? - To są rzeczy o których nie chcemy mówić. Ale ok, sprzedajemy za granicę, ale nie powinienem o tym mówić. I umówmy się, że nie będę - kończy.

Paweł Pawlik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.