Zaklinaczki kotów

Czytaj dalej
Fot. Arkadiusz Ławrywianiec
Agata Pustułka

Zaklinaczki kotów

Agata Pustułka

Kot bierze na siebie nasz ból i leczy duszę. Sam z rozpaczy potrafi wcisnąć się w kąt i po prostu umrzeć. Jak blisko nam do kotów?

To Iwona pierwsza zaczęła "zaklinać" koty. Szczupła, energiczna blondynka odkryła w sobie koci zew, gdy jako plastyczka pracowała przy jednym z telewizyjnych przedstawień teatralnych. Kot ze schroniska "grał" jedną z ról. - Miałam się nim opiekować na planie i tak się zaopiekowałam, że trafił do mnie do domu - mówi.

Potem przeszła szybki kurs edukacji na forum "Miau", które jest skarbnicą kociej wiedzy. Na forum zawiązała się grupa kocich wolontariuszek. Już nie było odwrotu. - Relacje z kotem są wymagające. Nie da się go wytresować. Pies nam służy, dla kota jesteśmy równoprawnym członkiem jego stada - wyjaśnia Iwona. Lubi koty z charakterem, trochę złośliwe, nieprzewidywalne.

- Kot wyrzucony z domu do piwnicy traci cały swój świat. On nie wie, że poza domem coś istnieje. To trochę jak z nami. Czujemy się pewni na ziemi, ogarniamy jako tako galaktykę, ale dalej to wielka niewiadoma. Kot domowy nie wie, że istnieje śnieg, deszcz i łąka. Traci zapach otoczenia, który wyznacza granicę jego bezpieczeństwa - mówi Iwona.

Tak. Kot potrafi wcisnąć się w kąt i po prostu umrzeć. Iwona nie pozwoliła, by rozpacz pogrążyła Melkora i Zuzię. Swój koci smutek przemieniły w agresję. Trzeba je było powolutku "zaklinać". Dziś Melkor wrócił do równowagi, ale z Zuzią wciąż należy pracować.
W katowickim schronisku dla zwierząt koci wolontariat to głównie kobiety. I wcale nie stereotypowo samotne, bez dzieci. Wręcz przeciwnie.

Sylwia znalazła swoje kocie przeznaczenie sześć lat temu w lesie w województwie świętokrzyskim. W czasie świątecznego spaceru. Zagubiona, wygłodzona Ginger wałęsająca się po polance pojechała z nią do domu. Na co dzień Sylwia to prowadząca kancelarię podatkową bizneswomen. Uporządkowana, poukładana. Mama, żona. Ginger to był prezent od losu, bo koci wolontariat stał się odskocznią od codzienności, lekiem na stres. I dał poczucie, że robi się coś więcej.

Misia najpierw jako licealistka fotografowała koty ze schroniska w Katowicach. Chciała zrobić kalendarz, zbiórkę pieniędzy. W końcu zdjęcia jej nie wystarczyły i zaczęła przynosić do domu miauczące sieroty ze schroniska, a potem stała się wolontariuszką.
Magda zajęła się kotem brata, bo wyjechał do Danii. Powoli poznawała koci świat. Na studiach dorabiała sobie w sklepie zoologicznym w jednej z katowickich galerii. Tam poznała Iwonę, która właśnie organizowała akcję adopcyjną. Magda raz poszła do schroniska, drugi i... już nie mogła przestać. Bo nie zapomina się tych miauczących klatek.

W schronisku oceniając świat przez pryzmat kocich nieszczęść można wyrobić sobie niezbyt dobre zdanie o ludziach, ale pomagając można spłacić dług. - W pierwszej kolejności zapewniamy kotom odpowiednią opiekę zdrowotną. To podstawa. Potem jest czas na socjalizację, czyli m.in. głaskanie. Nie zawsze się udaje przywrócić kota społeczeństwu - żartuje Sylwia. Dziś w domu Sylwii na stałe mieszkają Ginger z lasu, Luna oraz Dymek.

- Uznaliśmy, że z nimi mieszkanie jest pełne, a my bardziej wyciszeni - uśmiecha się Sylwia. Zakręcony, chaotyczny czas sprzed kotów i "prawie" idylla z nimi. Np. przy telewizorze siedzą sobie leniwie razem. Albo przy komputerze: jeden kot na klawiaturze, drugi na kolanach, a trzeci na papućkach. Wszystkie po przejściach.

Najwięcej w schroniskach jest kotów sierot społecznych, zresztą jak dzieci w domach dziecka, po "mamusiach" i "tatusiach", którzy wyjechali za chlebem w świat, jednym słowem, koty emigrantów. Druga grupa to sieroty biologiczne, seniorzy, po zmarłych właścicielach, wypieszczone, wygłaskane, wygrzane. Z pewnością żałują, że nie poszły za swoim człowiekiem do kociego nieba.
Im najtrudniej znaleźć nowy dom. Często wpadają w taką depresję, że w ogóle nie wychodzą ze swoich legowisk, nie jedzą. Po prostu cierpią. - Nawet jak im się podstawi miseczkę z karmą pod pyszczek to odrzucają pomoc - twierdzi Iwona. Od ręki niemal nowe domy znajdują maluchy. Też jak w domach dziecka. Zabierane w przedświątecznym przypływie dobroci i miłości do całego świata.

Niestety, czasem wracają na stare śmieci. Bo okazuje się, że nowa rodzina cierpi na alergię, bądź nie mogła sobie poradzić z nagłym zapaleniem kociego pęcherza, bo kot nie okazał się tak milutki, na jakiego wyglądał. Ale zdarzają się i tacy, którzy od progu schroniska wołają, że chcą starego, ślepego kocura, nawet bez łapki, żeby mu zapewnić godną starość i śmierć. - Wtedy serce nam rośnie - wzdycha "zaklinaczka" Misia. - Wiemy, że nasze staruszki trafiają pod dobry adres.

Ponad sześć milionów Polaków ma koty. To absolutny rekord. Skąd ten przypływ miłości? Nie ma co oszukiwać: kot w obsłudze technicznej jest łatwiejszy od psa. Ale nie chodzi tylko o wygodę. - Koty są jak magiczny klucz, który otwiera drogę drzwi do ludzkiej duszy - wyjaśnia Barbara Wujczyk, prezes Fundacji Razem łatwiej zwierzęta przełamują bariery". Ta pochodząca ze Śląska terapeutka i nauczycielka jako pierwsza w Polsce zastosowała felinoterapię, czyli mówiąc w skrócie leczenie z kotem. Z miauczącymi "lekarzami" chodzi do hospicjum i do szkół oraz przedszkoli. Odwiedziłam.in. Żory.

- W hospicjum pacjent jest często pozbawiony własnej woli, trochę odczłowieczony. Podaje mu się leki, jedzenie, jest podłączony do cewnika. My mu dajemy prawo wyboru. Pamiętam swoją pierwszą wizytę. Jadę dumna przez pół Warszawy z kotem, a w hospicjum starszy pan mnie wygania. Byłam rozczarowana. Wtedy koleżanka powiedziała mi, że to był właśnie efekt terapeutyczny, bo od tygodnia ten mężczyzna był apatyczny, z nikim nie rozmawiał, a teraz będzie miał powód - wyjaśnia Barbara Wujczyk.

Gdy "zaklinaczkę" Magdę boli głowa, jej apapem staje się Talinka. Wie, że trzeba się przy swojej pani położyć. Bierze jej ból na siebie. Ale kot jest też dobry na depresję, zaburzenia lękowe, zaburzenia emocji, na zbyt wysokie ciśnienie. Świetnie sprawdza się jako terapeuta dla dzieci z autyzmem i u osób z różnymi schorzeniami psychicznymi. (Jako pierwsza kocią moc dla medycyny odkryła brazylijska lekarka psychiatra Nise da Silveira, które przemyciła kota na oddział, a potem opisała jak reagowali na niego chorzy.) - U nas felinoterapia powoli się rozwija, ale bardzo popularna jest w USA. Koty to stali lokatorzy nie tylko hospicjów, ale też domów seniora - mówi Wujczyk.

Mamy więc zalety praktyczne i wymierne. Głaskanie kota, oczywiście jeśli na to pozwoli, to dawkowania sobie nie tylko naturalnego antydepresantu. Podczas głaskania dochodzi do jonizacji futra. Wytwarzamy sami sobie domową elektrownię jonów ujemnych. Od nas "mruczek" odbiera niekorzystne jony dodatnie. Kot działa więc jak... bursztyn, czyli kamień równowagi. Taka miaucząca przychodnia zdrowia.

- Nasz zabetonowany świat staje coraz bardziej zamknięty dla kota. Zamurowane okna piwniczne, zamknięte komórki - żali się Iwona. Jej misją jest szukanie dla schroniskowych kotów domów. "Zaklinaczki" już dla tych gotowych do pójścia w inne ręce kotów są domami zastępczymi, przejściowymi.

Wtedy u nich czeka na adopcję. Bywa, że kilka tygodni, ale zdarza się, że tygodnie przechodzą w miesiące. - To nie człowiek wychowuje kota, ale jest całkiem odwrotnie. Nie tak łatwo go oswoić. Czasem trzeba lat. On uczy nas cierpliwości, wytrwałości i tolerancji, a my dziś chcemy mieć wszystko natychmiast, najlepsze. Liczy się wygląd, a nie charakter. Dlatego kupujemy rasowe koty, a lekceważymy dachowce, bo takie zwyczajne i nie można się przed znajomymi pochwalić jak nową sukienką - mówi Magda.

Rodzina pomyślała, że całkiem zwariowała, gdy tuż po zajściu w ciążę adoptowała dwie kocie sieroty Figla i Ozzy. Obie po przejściach. Z patologicznego, alkoholowego domu. Ozzy miał tak zepsute, bolące zęby, że trzeba było powyrywać, ale jemu udało się przezwyciężyć strach. Bał się dotyku, kulił się, uciekał. Do dziś, mimo postępów, nie czuje się w pełni swobodnie. Wciąż nie jest do końca ufny. Figiel stał się najlepszym kumplem Marcina, 2,5-letniego synka Magdy. A właściwie stał się jego pluszakiem, poduchą, towarzyszem wędrówek po domu. Na wyśpi się przy Marcinie, oj nie.

Przez dom Miśki przeszło już 30 kotów, które szczęśliwie znalazły dom. U niej zostały Zołi, Joszko, Liśka oraz Tijka. Każdy ze swoją historią, każdy ze schroniska. Joszko został porzucony przez właścicieli. Powolutku umierał zniechęcony do życia. No, nie mogła go tak zostawić. - Ludzie chcą rudego, małego kotka z niebieskimi oczkami, a takie to rzadkość - obrusza się Miśka. - Najgorszy jest los takich odchowanych, dwuletnich, bo wszyscy myślą, że one i tak znajdą dom, albo mają mniejsze potrzeby. Cóż, gdy trafią do kociarni to szanse na rodzinę maleją. Stają się dzikie i trzeba wiele pracy, by je doprowadzić do równowagi.

Kociarnia to niestety taki ziemski czyściec dla kota. Musi znaleźć się wśród kilkunastu, kilkudziesięciu kotów, z których każdy ma inne doświadczenia i podejście do życia. Miśka swoje serce oddała tym najmniej rokującym na adopcję. Do schroniska trafia też wiele niewidomych kotów. Tracą wzrok z powodu kociego kataru, który nieleczony, nieodwracalnie uszkadza źrenice. Opieka nad nimi wymaga jeszcze większej miłości. - Mam szczęście, że rodzice mnie rozumieją. Zresztą to, że do nas trafiła Liśka jest zasługą mamy, która wypatrzyła w internecie ogłoszenie, że kotka z Lublina szuka domu. I co było robić. Pojechałyśmy po nią i jest - wyjaśnia "zaklinaczka" Misia. - Co mi dały koty? Ciepełko w zimne dni i noce - śmieje się Magda. - A tak naprawdę stały się dopełnieniem domu.

Agata Pustułka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.