18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

"Tu-bycie" w świecie rozbarskich paciorków niejednego różańca

Marcin Zasada
95 lat temu w Rozbarku powstało pierwsze kolorowe zdjęcie na Górnym Śląsku. Rozbarska rodzina Spyrów i Kroczków zaklęła w nim swoją niezwykłą historię, rodzaj przymierza odpornego na czas, wojny, śmierć i ludzką słabość.

W 1919 roku Amerykanin, ponoć pochodzący z Bytomia, fotografuje na jakimś kwitnącym podwórku mieszkającą obok rodzinę. Fotograf nazywa się Julius Hollos, rodziną są rozbarscy Spyrowie, a portret uwieczniony na kliszy okaże się po latach najstarszym kolorowym zdjęciem wykonanym na Górnym Śląsku. Poznajcie historię tego zdjęcia oraz dzieje śląskiej rodziny.

Portret ów jest dziś, naturalnie, czymś więcej. Możliwością spojrzenia na Ziemię, która tego słonecznego popołudnia, u stóp rozbarskiego wzgórza, na moment przestała się kręcić. Czymś jeszcze więcej zapewne: wyidealizowanym, intymnym przymierzem rodzinnym, odpornym na dziejowe powikłania, od których Śląsk nieraz gorączkował i broczył krwią. I ta trawa, która na zdjęciu zieleni się Spyrom pod butami, to jakaś emanacja ducha, siły sprawczej tego miejsca. Ta trawa rośnie tam do dziś. Dziś stąpa po niej piąte pokolenie Karlusa, który 95 lat temu dumnie patrzył w oko amerykańskiej kamery.

"Panie Spyra, do Ameryki". "Kaj?!"
Z duchem miejsca niech twoje myśli się scalą
On wodzie rozkaże: bądź lustrem, bądź falą
Tę ambitną górę ku niebu wywinie
Lub zakreśli kręgiem teatry w dolinie

Aleksander Pope, Epistle to Burlington (przekład własny), 1731.

I

W 1246 roku wędrowny kaznodzieja głosi Słowo Boże gdzieś na Różanym Wzgórzu. Tu ma swoją samotnię, przy bystrym zdroju i dębie, którego zwaliste konary leniwie droczą się z promieniami słońca. Nieopodal, przez Bytom, trakt wiedzie handlowy. Tu galenę też kopią, ziemia otwiera swoje bogactwa przed ludźmi, ale ci coraz mocniej opętani chciwością i nienawiścią. W rękach kapłana, którego nazwą później Światłem ze Śląska, pęka różaniec. Paciorki sypią się do źródła. Nim odprawi się do Krakowa, obieca wiernym, że od tego dnia przez stulecia będą znajdować w tym miejscu jego koraliki. Może jako dobry omen, może jako przestrogę.

II

Peter Spyra, rolnik i kamienicznik z rozbarskiej Kaminerstrasse, wraca z mszy z kościoła św. Jacka, nowego, monumentalnego kościoła, który dopiero co powstał za rogiem jego domu. Jest rok 1914. Spyrze właśnie urodziło się najmłodsze dziecko, córka. Da jej na imię Otylia. Chciał Barbarę, ale jak na podwórku za inną Baśką wołali: "Barbara umarła, Bartek ją wiózł", jakoś przykro za nie swoją Barbarę mu się zrobiło. Za pięć lat to ona, Otylia, będzie niecierpliwić się i kręcić, pozując przed aparatem fotograficznym nieznajomego, który zjawi się w jej domu. Piotr sam westchnie nerwowo, widząc, jak jego małżonka Franciszka, najbardziej cierpliwa osoba na świecie, wiąże małej botki.

Dziś Piotr pamięta jeszcze dobrze kościół, który za rogiem jego domu stał wcześniej. Skromniejszy, mniejszy. Ten nowy godny jest nie tylko swojego patrona, ale i pokazuje, że rozbarczanie wcale nie gorsi od bytomian zza miedzy (tam już przecież wszystkie drogi wybrukowane!) - w pobożności i ofiarności. Spyra, wraz z Gromadą Rozbarską (innymi tutejszymi gospodarzami), uczestniczył w budowie tego kościoła jakby swój dom stawiał - jego konie i wozy jeździły tam a nazot z kamieniem i zaprawą. Żonie nawet nie powiedział, ile dokładnie pieniędzy ofiarował świątyni. Bardziej czuje niż wie, że Rozbark to jest ten skrawek świata, w którym dokonuje się Heideggerowskie, osobiste, "bycie-tu", znamionowane zaangażowaniem w swą mikroprzestrzeń i zażyłością z nią.

III

Otylia słyszy, jak mama przestraszonym głosem mówi ojcu, co zaszło, gdy wracała do domu od piekarza. Strzały na ulicy. Franciszka jeszcze niedawno drżała, jak Piotra na wojnę brali. Co teraz? Znowu wojna? Ludzie do różnych rzeczy są zdolni i różne rzeczy mówią. Rzeczywiście, 24 czerwca 1921 roku starszy szeregowy Stolarski Florian zezna powstańczemu dowództwu w Rozbarku: "Hankowa, Kupicielowa i Jaskowa powiadają, że nie będą na pierońskich Polaków płacić, bo Polakom się nie chce pracować, że ich mężowie pracować muszą, a powstańcom się nie chce i z tego powodu są tylko przy powstaniach". Nie więcej jak tydzień wcześniej, parę ulic dalej, córka od p. Barona skarżyła się, że żona od p. Niemtza nazwała ją "polską świnią". Ludzie: sąsiedzi, znajomi, którzy pół życia do jednego szynku i jednego kościoła chodzili - powariowali.

Dwa lata wcześniej ten Amerykanin, który zabawił u Spyrów i portret im zrobił, mówił do Piotra: "Panie Spyra, pan przedsiębiorczy człowiek jesteś. Pan jedź ze mną do Ameryki, tam inne życie". Piotr tylko ręką machnął: "I co? To wszystko moje - to zostawię?". Franciszka myśli, że może trzeba było zostawić. Rok później, choć większość mieszkańców, w tym Spyrowie, głosowała w plebiscycie za Polską, Rozbark zostanie po niemieckiej stronie nowej granicy dzielącej Górny Śląsk. Sześć lat później wieś stanie się dzielnicą miasta Beuthen. Życie wróci do normy, na moment wzniecone spory ucichną. Na moment.

"Łone w Berlinie się umawiają, a my tu ginąć momy?!"

IV

Sąsiedzi Gerharda szemrają, czy na pewno warto wiązać się ze Ślązaczką z dzielnicy polskich chłopów (za taką w dużej części uchodził Rozbark). Taki zdolny, absolwent prawa w Breslau, z rodziny, która do Beuthen przyjechała kiedyś z Berlina, szermierz, dobrze sytuowany pracownik miejskiej Sparkasse… Mamy lata 30., mamy przyszłość przed sobą, miasto kwitnie, bezrobocie znika, nowa niemiecka władza jeszcze nie pokazuje paskudnej twarzy. A szemrają frustraci, bo przecież Spyrów znają i poważają tu wszyscy. Otylia, tancerka w zespole folklorystycznym, jeździła to do Warszawy, to do Berlina. Jej ojcu ludzie pamiętają, jak trzydzieści parę lat temu rozsławił miasto, organizując delegację Gromady Rozbarskiej do papieża Piusa X (5 maja 1904 r.). Skrzyknęli się Spyrowie, Pogorzałkowie, Garusowie i Hahulscy. Rozbarczanie jechali do Ojca Świętego z niezwykłym podarkiem - różańcem z pereł świętego Jacka, tych pereł, które jak powtarzano na tych wzgórzach od stuleci, święty pogubił tu nad zdrojem. Hahulski, zegarmistrz i jubiler, oprawił paciorki w złoto. Spyra wręczył je papieżowi na audiencji. Z Rzymu przywiózł krzyż i pamiątkowy obraz z błogosławieństwem dla rodziny.

Otylia, już Kroczek, już żona Kroczka Gerharda, nosi podobny różaniec, który sama kompletowała ze znalezionych w rozbarskiej ziemi paciorków. Ani ona, ani jej ojciec nie wiedzą, że to tylko legenda. Święty Jacek prawdopodobnie nigdy nie postawił tu swojej nogi, zaś koraliki, nie większe niż paznokieć, wyglądające jak miniatury koła młyńskiego, to tak naprawdę kawałki skamielin liliowców. Prawda jednak lepsza niż mit albo nawet - lepsza z mitem. Jeśli świat to miliony rozproszonych miejsc, to to jedno właśnie ma swój własny magiczny symbol ciągłości trwania życia.

V

Gerd junior ma pięć lat, Klaus cztery. Jest 1945 rok, wojna praktycznie się skończyła, ale dla ich ojca i stryja jej zwycięzca przewidział jeszcze gorzkie crescendo. Skoro Ślązak to Niemiec, za mundur Wehrmachtu należy się pociąg bydlęcy, podróż na wschód, a tam: "kto nie rabotajet, tot nie kuszajet". Kto nie pracuje, ten głoduje. Gerhard senior, przedwojenny inteligent, mieszczanin, więdnie za kolczastym drutem, w nieogrzewanym baraku. Z ZSRR wróci tylko jego brat Franz, właściwie cień jego. Czerwony Krzyż poinformuje listownie Otylię Kroczek, że małżonek, ojciec Gerda i Klausa, zmarł 15 kwietnia 1945 roku, gdzieś pod Swedlówką (taką nazwę podano w dokumentach, być może chodzi o obóz w okręgu swierdłowskim). Chłopcom po ojcu zostanie jedynie lokata oszczędnościowa, którą założył im jeszcze jako pracownik bytomskiej Sparkasse. To i tak dużo. Sąsiad, którego też wzięli, prosto z szychty na Rozbarku, zostawił po sobie tylko mundur górniczy. Galowy przynajmniej.

67-letni Peter Spyra, już po wyzwoleniu, wraca z kościoła, który sam budował. Na ulicy policzkują go żołnierze - polscy, radzieccy, wszystko jedno. Modlitewnik ląduje w kałuży, dziadek ląduje w areszcie. Może donos, może kaprys sołdatów - wszystko jedno. Wychodzi po dwóch miesiącach. Żonie tylko bąknie po niemiecku, że nie na taką Polskę głosował w 1922. On, Ślonzok o niemieckich korzeniach. Wnukowi opowie później, jak na pierwszej wojnie spędził święta w okopie, gdzieś na wschodzie. Po drugiej stronie Ruscy. Ktoś krzyknął: "Nie strielać, my tu po polsku godamy". Spyra mu wtórował: "Chopy, te łone w Berlinie się bydom umawiać, a my tu ginąć momy?". I nie strzelali, może nawet pogodali. Historia to godna słynnego "rozejmu bożonarodzeniowego" w 1914 roku w okolicach Ypres - tam oddziały niemieckie na chwilę pobratały się z alianckimi. Żołnierze rozegrali nawet mecz piłkarski.

VI

"Przestało bić serce wodza ludzkości", "Wódz postępowej ludzkości nie żyje". Ten 6 marca, 6 marca 1953 roku zostanie zapamiętany jako dzień, w którym straciliśmy współbojownika i genialnego kontynuatora dzieła Lenina. Prasa w całej Polsce prześciga się w panegirykach ku czci "Wielkiego Stalina", w szkołach i zakładach pracy płacz i zgrzytanie zębów. 13-letni Jerzy Kroczek, który nie jest już Gerdem (żeby jego niemieckie imię nie wiązało mu rąk w przyszłym budowaniu nowego porządku rzeczy), patrzy kątem oka na nauczycieli ze swojej podstawówki, a potem na paru zaufanych kolegów z Rozbarku. Takich, za którymi, tak jak za nim, wołają: "hitlerowce!". Na nauczycielskie łzy Jerzyk vel Gerd odpowiada śmiechem schowanym głęboko, jak ten krzyż, co dziadek Spyra przywiózł od papieża, a matka ukryła starannie i przezornie w chałupie przed bratnimi wyzwolicielami.

Po śmierci Stalina w szkole więcej dziecięcej satysfakcji nie będzie. Jerzy wiele razy powie potem, że więcej na lekcje nie pójdzie, skoro to, czego uczy się najbardziej, to znoszenie upokorzeń. Mama, kobieta, która przeżyła dwie wojny, pokręci głową: "Rób się głupi, dojdziesz dalej". Jerzy, który pomieszkuje u dziadka przy dawnej Kaminerstrasse, która teraz nazywa się ulicą Musialika, chodzi z nim na plac Dzierżyńskiego, do znajomego adwokata. Opa Pyjter pyta kiedyś mecenasa: "Mecenasie, a ile to jeszcze wszystko potrwa według pana?". "Oj, panie Spyra, chyba z 50 lat będziemy musieli wytrzymać z tą komuną". "To jo już nie wytrzymia, ale może tyn bajtel poradzi".

Jerzy, ostatni rolnik z Rozbarku. Ojcowiznę puścić to policzek

VII

Szaket, westa, bioło koszula, galoty i wysokie szczewiki - Jerzemu strój dziadka, ten tradycyjny strój rozbarski, zawsze wydawał się aż nazbyt odświętny. Był czas, gdy w sąsiedztwie mało kto go zakładał. Gdy Spyra miał go na sobie, znaczyło, że dzień święty święci, tak jak święcili go jego ojciec i dziadek. I tak jak mieli święcić jego syn i wnuk. Ancug, dokładnie ten sam, w którym Piotr stoi na tym starym, pamiątkowym rodzinnym zdjęciu, został uszyty jeszcze przez jego dziada (zapewne ok. połowy XIX wieku). Jerzy dziesiątki razy przyglądał się guzikom marynarki - każdy z nich, guzikowe misterium, przedstawia jedną z prac rolniczych. Każdy inną. Na fotografii z 1919 tych detali nie widać.

Gdy Jerzy dziedziczy strój po dziadku i zakłada go po raz pierwszy, odkrywa, że leży na nim jak ulał, może tylko szczewiki odrobinę za duże. Strój po babci, też ten ze zdjęcia, czeka na żonę, po małej Otylii i jej siostrze, cioci Joannie - na jego córki albo wnuczki. Są też wyzwania - w latach 70., za Gierka, Jerzy rzuca robotę w Bytomskich Zakładach Urządzeń Technicznych i przechodzi na prywaciarstwo. Kupuje 5 koni, zakłada firmę transportową. Do tego rola i trzeba z bratem Klausem i matką jeszcze dwie rodzinne kamienice przy Musialika utrzymać. Pieniędzy z tego nie ma - kiedyś Spyrze powiedział urzędnik: "Budynki są wasze, ale ludzie są nasze. I my mówimy, że ludzie wam płacić, tyle co wy chcecie, nie muszą". Dziadek Pyjter opowiadał, jak budował jedną z tych kamienic - wieczorami pluł krwią ze zmęczenia, a rano apiać od nowa.

Tacy gospodarze znikną po latach z Rozbarku, a Rozbark - opuszczony, zasklepi się w sobie jak pustelnik w swojej pieczarze. Jerzy jako ostatni będzie go odwiedzał - w XXI wieku będzie ostatnim rolnikiem w Rozbarku. Rozbark odwdzięczy mu się nie tylko plonem, ale i potomkami wychowywanymi bez dawnych zgryzot i lęków. Wyrośnie mu trzech chłopów jak dęby: Artur - pierworodny, Marcin i Sebastian. Jerzy, nauczony życiem swoim i przodków, powie im nieraz: "Ino nie chytejcie się polityki. Ślonzok mo w życiu ważniyjsze rzeczy". Ważniejsze rzeczy to: rodzina, dom, Rozbark. Mniej więcej w tej kolejności albo bez kolejności, bo tu jedno z drugiego i trzeciego wynika.

VIII

Rok szkolny kończy 30 uczniów w klasie. We wrześniu kolejny rozpoczyna 28. Jest koniec lat 80., ostatnie śląskie rodziny wyjeżdżają do RFN. Marcin pyta ojca: "Czemu i my nie wyjedziemy?". Dzielnica podupada, społecznie i dosłownie - od fedrowania. Dla Jerzego sama myśl, że jego dom i jego ojcowiznę miałby przejąć ktoś, dla kogo byłaby ona tylko paroma hektarami ugoru, gdzieś na marginesie przemysłowej cywilizacji, byłaby wymierzaniem jego dziadkowi tego samego policzka, który wymierzyli mu w 1945 bratni wyzwoliciele. A skoro dziadek nie pojechał w 1919 do Ameryki, to on też się stąd nigdzie nie ruszy. Synowie Jerzego, którzy dorastali na tym samym podwórku ze zdjęcia, na którym Peter Spyra wygląda jak alegoria dumy, a jego małżonka - jak alegoria skromności, kiedyś to samo, osobiście będą powtarzać potomnym. Tak jak legendę o paciorkach, które tu, za rogiem, święty Jacek tylko pozornie pogubił. Zasiał je przecież.

IX

Rok 2014, dwa tygodnie przed świętami. Lena wierci się, pozując do fotografii na podwórku przy Musialika. Niespełna 4-letnia córka Marcina jest w tym samym wieku, co babcia Otti z tego słynnego rodzinnego zdjęcia. Babcia Otti zmarła w tym roku, siedmiu miesięcy brakło jej do setki. Dziś pewnie uśmiechnęłaby się, widząc najmłodszą prawnuczkę w odświętnym wdzianku, w którym sama stała na tej samej trawie w roku 1919.

Ale do babci Otti najbardziej podobna Wiktoria, córka Artura. Na innym zdjęciu rodzinnym 16-letnia Otylia i 16-letnia Wiktoria to jedna osoba. Wiktoria, dziś licealistka, w przyszłości zostanie weterynarką. Dziadek ciągle gospodarstwo prowadzi.
Ancug Jerzego, ten ze zdjęcia, dostanie kiedyś Piotr, jego pierwszy wnuk, syn Sebastiana i Klaudii. Imię dostał po swoim dziadku od strony matki, ale to imię też przecież patriarchy Spyry. Może to jaki znak, bo tylko na Sebastiana pasują jego buty, ze zdjęcia. Może Piotr junior obleknie się kiedyś w kompletny rozbarski strój, ten przechowywany w rodzinie od 150 lat jak relikwia, gdy swoją familię poprowadzi do św. Jacka na Boże Ciało.

Rzymianie powiadają, że kiedyś nad Rozbarkiem się przejaśni
Starożytni Rzymianie wierzyli, że geniuszowi-duchowi opiekuńczemu życie człowieka powierzane jest w momencie narodzin. Jak pisał Giorgio Agamben, "ów intymny i osobisty bóg jest zarazem tym, co w nas najmniej osobiste, co nas przerasta". Innymi słowy: ta relacja sprawia, że jesteśmy kimś więcej i mniej sobą zarazem. To akurat ważne w odniesieniu do barwy lokalnej danego miejsca, kształtowanego osobiście i wspólnie - rodzinnie i społecznie. Pięć pokoleń familii Spyrów i Kroczków dowodzi, na zasadzie przeciwieństwa rzecz jasna, że to nie Rozbark, to nie Śląsk, nie Oberschlesien zubożał, zmizerniał i zwiotczał, tylko ludzie i ich więzi.
Rozbarczanie, gdziekolwiek się znajdujecie. Aleksander Pope dziś pisze tylko dla Was.

***
Kim był Julius Hollos?

O autorze pierwszego kolorowego zdjęcia wykonanego na Górnym Śląsku wiadomo na pewno tylko tyle, że... był chemikiem i fotografem. W tamtych czasach bycie fotografem wymagało też bycia chemikiem, więc niewiele poszerza to naszą wiedzę na jego temat. Hollos pracował na zlecenie berlińczyka Carla Wellera, dla którego przygotowywał albumy z kolorowymi zdjęciami ówczesnych Niemiec. W 1924 roku fotografia zatytułowana "Rossberg Tracht" (Rozbarski strój) znalazła się w albumie poświęconym Śląskowi. Czy Hollos faktycznie pochodził z Bytomia, jak głosi legenda? To już niestety zagadka.

***
Rozbark

Dziś dzielnica Bytomia, kiedyś gmina wiejska położona na wschód od jego murów miejskich. Pierwsze wzmianki na temat Rozbarku pochodzą z 1233 roku. To jedna ze śląskich miejscowości najbardziej związana z kultem św. Jacka. Jego najważniejszym symbolem jest dziś piękny neoromański kościół pod wezwaniem pochodzącego z Kamienia Śląskiego kaznodziei. Miejscowa parafia od lat jest również najważniejszym miejscem kultywowania rozbarskich tradycji. Ich nieocenionym propagatorem jest m.in. proboszcz kościoła św. Jacka, ks. Tadeusz Paluch.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl