W mojej kuźni ludzie nie dawali pokoju [ZDJĘCIA]

Czytaj dalej
Katarzyna Śleziona-Kołek

W mojej kuźni ludzie nie dawali pokoju [ZDJĘCIA]

Katarzyna Śleziona-Kołek

Jan Cimała - kowal z Mizerowa, który znał wielu kowali z Żor... Jeszcze 10 lat temu Jan Cimała podkuwał konie w swojej kuźni w Mizerowie. Dzisiaj ma 84 lata, ale czasem wymyka się do kuźni, gdy jest ładna pogoda. Coś tam naprawia w bramie, furtce przy domu. Bez pracy i zajęcia nie wyobraża sobie życia. Kontynuujemy rubrykę „Najlepsi rzemieślnicy”, współtworzoną razem z Cechem Rzemiosł Różnych w Żorach, w którym pan Cimała jest członkiem – seniorem.

Jan Cimała - kowal z Mizerowa, który znał wielu kowali z Żor...

Jan Cimała znał wielu kowali z Żor. Wielu gospodarzy z Żor przyjeżdżało do niego podkuwać konie, czy naprawiać wozy. Choć coraz rzadziej spotkamy w naszym województwie prawdziwych kowali z krwi i kości, to pamięć o tych rzemieślnikach chcą na zawsze zachować członkowie żorskiego Cechu, którzy zamierzają postawić ozdobę - kowadło w rejonie bramy na Dolnym Przedmieściu w Żorach. Jak udało nam się dowiedzieć, w zamyśle przy innych żorskich ulicach miałyby znaleźć się inne ozdoby, świadczące o tym, że rzemieślnicy od dawien dawna stanowili o historii naszego miasta i rzemiosła. Np. przy ul. Murarskiej miałaby pojawić się figura kojarząca się z murarzami.

Wszystko zaczęło się od dziadka Jana

Pomysł oddania czci kowalom z Żor i jego okolic popiera Jan Cimała, który jak mało kto pamięta jeszcze kowali z Żor. - Minol, Orlok, Ziebury, Pustelnik, który miał kuźnię niedaleko dzisiejszego fryzjera na rogu ul. Pszczyńskiej i Dworcowej w Żorach. To ciekawa inicjatywa Cechu Rzemiosł Różnych w Żorach – mówi Jan Cimała, dzisiaj członek – senior żorskiego Cechu. W jego rodzinie kowalami byli: dziadek, tata i brat.

- Wszystko zaczęło się od dziadka Jana, który w Warszowicach przy ul. Stawowej miał swoją kuźnię. Co ciekawe, w czasie wojny w tym miejscu postawiono bunkier, a kuźnia została splądrowana. Dziadek był dobrym fachowcem i dbał o dom. Był kowalem i prowadził jednocześnie gospodarstwo. To było ok. 1910 roku – wspomina Jan Cimała.

Kolejny z kowalstwem swoje życie związał tata pana Jana – Jerzy. Douczał się u ojca, razem pracowali, a potem od 20. roku życia sam prowadził kuźnię i wyuczył około 30 uczniów. - Wtedy było wielu gospodarzy, mieli po 20-30 hektarów gospodarstwa, a koni i wozów było w bród. Robota była na okragło. Podkuwało się konie, naprawiało wozy, brony, pługi, szpadle, ryle – wszystko co potrzebne było w gospodarstwie – dodaje Jan Cimała.

Z przeznaczeniem nie mógł wygrać też starszy o 10 lat brat pana Jana – Ryszard, który też został kowalem. Potem fachu uczył się pan Jan. Wywodził się z siedmioosobowej rodziny, z pięciorgiem dzieci. Nawet trzy jego siostry pomagały w kuźni.

Cimałowie byli znani w całej okolicy

Cimałowie byli znani w całych Warszowicach i okolicach. Podczas wojny pan Ryszard wrócił bez nogi, ale z protezą pracował w kuźni. - Ojciec to sobie chwalił. Mi nie pozwolił na inną robotę. Byłem w wojsku, wzięli mnie na przymusowe roboty do Łazisk. Pracowałem na kopalni dwa lata. Któregoś dnia sztygar powiedział mi, że jestem kowalem, więc zrobię kurs i będę u nich pracował. Powiedziałem to ojcu, a on tylko stwierdził, że „robota jest, ale w domu”. Wróciłem na ojcowiznę – wspomina Jan Cimała, który żył kowalstwem już od dzieciństwa. Już jako mały chłopak biegał z młotkiem, wkręcał gwinty.

Razem z bratem Ryszardem pracowali u ojca. Starszy brat podkuwał konie, a pan Jan chwycił się ślusarstwa. - Zmieniały się czasy. Było coraz więcej mechanizacji. Naprawiałem kosiarki, młocarnie, potem traktory, kultywatory, obsypniki, a nawet betoniarki i przyczepki. Podczas żniw do kuźni zgłaszało się wielu gospodarzy z naprawami. Pamiętam nawet, że kiedyś naprawiałem na polu snopowiązałkę – dodaje pan Jan.

Na swoim byłem od 1965 roku

W 1960 r. wziął ślub. Z panią Elżbietą doczekali się czworga dzieci: syna Marka i córek: Lidii, Gizeli i Edyty oraz ośmioro wnucząt i pięciorga prawnuków. Najmłodsza jest 2-letnia prawnuczka Oliwka. Syn Marek nie poszedł w ślady ojca, bo jak stwierdził „nie będzie chodzić zmazany”. - Zawód kowala to brudny zawód. Syn został rolnikiem – dodaje pan Jan.
Swoją kuźnię otworzył w 1965 roku w Mizerowie przy ul. Wyzwolenia, gdzie zbudował dom. Nie miał już tam paleniska z miechem, zainstalował dmuchawę elektryczną. Okoliczni gospodarze, w tym z Żor, znali go i przyjeżdżali.

-”Ludzie nie dawali mi pokoju”. Jak przyszły spawarki, to było lżej. Jak trzeba było wszystko w ogniu zgrzewać, to było ciężej. Potem pojawiły się u mnie i piła do cięcia, i wiertarka, a wcześniej to była tylko robota ręczna i żmudna. Całe dnie mogłem być w kuźni, a i gospodarstwem trzeba było się zająć – mówi pan Jan, który jak mało kto wiedział, że robota kowala to ciężki kawał chleba. - Konia nie jest łatwo podkuć. Koniowi kopyto rośnie tak jak paznokieć. Trzeba wymierzyć podkowę i dopasować ją do kopyta. Trzeba uważać, aby konia nie zakuć, czyli nie wbić gwoździa tak, by konia nie zranić – mówi pan Jan.

Na emeryturę przeszedł 10 lat temu. Długo nie mógł zrezygnować z roboty, bo praca była od zawsze jego wielką pasją i sensem życia. Dzisiaj, gdy tęskni za robotą, a jest ciepło na dworze, zagląda do kuźni. Tam wykonuje jeszcze jakieś drobne prace. - Na gospodarstwie jest co robić. Naprawiam jakieś elementy bramy czy płotu. Sam zrobiłem też bramę cmentarza ewangelickiego w Warszowicach – mówi pan Jan.

Katarzyna Śleziona-Kołek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.